niedziela, 7 czerwca 2020

Kilka przemyśleń na temat ,,the ghost bride"; książka kontra serial


The ghost bride
Yangsze Choo/Netflix

Niemal żałuję, że na oglądanie serii zdecydowałam się dopiero po przeczytaniu książki. Lubię jednak wiedzieć, w co się wplątuję, a skoro książka ukazała się nakładem polskiego wydawnictwa już jakiś czas temu, pomyślałam, że nieco się dokształcę z fabuły i będę nieco mądrzejsza, oglądając akcję na ekranie telewizora. Cóż, nie do końca plan wypalił. 
Seria Netflixa z początku nieco mnie odrzuciła, a potem zabrakło mi chęci i czasu, by spróbować raz jeszcze. Książka również poszła w odstawkę, choć w jedno popołudnie przeczytałam ją do połowy. Zawsze jednak było coś ważniejszego do zrobienia czy przeczytania. 
Ale nadeszła nieco leniwa sobota i niedziela, więc w pierwszy dzień weekendu dokończyłam czytanie książki, a podczas drugiego obejrzałam miniserię na Netflixie. 
Jedno jest pewne: nie trzeba znać książki, by cieszyć się adaptacją. A nawet zalecane jest najpierw zasiąść do serialu, bez bogatego tła wydarzeń nakreślonego przez autorkę oryginalnej historii, Yangsze Choo. 
Serial mogę pochwalić za kolorystykę, kostiumy i grę aktorką, chociaż do głównej bohaterki musiałam się przyzwyczaić, jako że miałam o niej zupełnie inne wyobrażenie. Ale posiada w sobie iskrę, której nie brakuje również jej książkowej wersji. Zdjęcia są po prostu zachwycające, kolorystyka otoczenia zapiera dech w piersiach...
Czego chcieć więcej? 
Nawet nie jestem zła o Er Langa. Wręcz przeciwnie, aktor zagrał świetnie swoją rolę Niebiańskiego Strażnika, który wykonuje ważną misję dla otrzymania awansu, w którą to misję Li Lan (bohaterka) zostaje mimowolnie wplątana. Zostałam jednak zawiedziona tym, że zupełnie zmienili to, kim w rzeczywistości okazał się Er Lang... i kim jest pani generał? Książkowy Er Lang świetnie (z małymi wyjątkami) radził sobie sam. Wciąż tajemniczy, arystokratyczny i pewny siebie, w końcu oddaje część swojego życia, by ratować Li Lan, choć jest tysiącletnim smokiem. W serialu trochę za bardzo poniewierają Er Langiem jak na moje gusta.
Fabułę skondensowano i ograniczono do jednego wątku. Lim Tian Ching stał się jedną z trzech głównych postaci w serialu, podczas gdy w książce powoli traci na znaczeniu, gdy Li Lan schodzi do zaświatów (choć to Tian Ching był pośrednim powodem, dlaczego się tam znalazła). Książkowa bohaterka wędruje przez krainę zmarłych, by pomóc Er Langowi, a jednocześnie sobie, w międzyczasie odkrywając stare rodzinne waśnie i poświęcenie matki. 
W serialu dużo wątków pominięto albo zmieniono. Wesele Tian Chinga stało się jedną z głównych linii fabularnych, co w sumie nie za bardzo mi przeszkadzało - choć zatęskniłam za złożonością okoliczności zawartych w książce i sprytu bohaterki, próbującej zdobyć informację w pośmiertnej rezydencji rodziny Limów. 
Zupełnie nie podobała mi się jednak zmiana głównej winnej - tej, która otruła Tian Chinga. Podejrzewam, że scenarzyści chcieli zaskoczyć widza, ale... dlaczego? Poza tym, scena w studni w książce jest jedną z moich ulubionych w ,,ghost bride" i nawet, jeśli nakręcenie jej było niemożliwe, myślę, że zmienianie głównej winnej było niepotrzebne. 
Seria dostaje także plus za ostatnie kadry... te widoki... kolorystyka... Zaparło mi dech!
Do książki może jeszcze kiedyś wrócę, żeby wyłapać szczegóły, które mi umknęły za pierwszym razem, zwłaszcza, że miałam w czytaniu przerwę, ale serię Netflixa umieszczam pod zakładką ,,Obejrzane", raczej bez chęci na powtórkę.